Kalispera, Oia! (Santorini cz. 3)


 Oia to reprezentacyjna miejscowość Santorini. To stamtąd pochodzi duża część zdjęć, jakie można znaleźć w przewodnikach i w sieci. Nie bez przyczyny – Oia jest obłędnie fotogeniczna i właściwie na każdym kroku pojawia się coś wartego uwiecznienia. Gdyby fotograf dostał polecenie zrobienia tam zdjęć do kalendarza to po kilku godzinach miałby robotę z głowy. Albo optował za wersją z układem tygodniowym.

Oia to nie tylko Santorini w pigułce, ale i Santorini w swej szczytowej formie. Część osób radzi, by nie jechać tam od razu, na początku wycieczki. By najpierw zobaczyć inne miejsca i atrakcje. Po prostu dlatego, że po Oii cała reszta wydaje się… mniej. Mniej urzekająca, mniej interesująca, mniej biała. Można porównać ją do Alhambry, z którą pozostałe „odziedziczone” po Maurach andaluzyjskie zabytki po prostu przegrywają (może z wyjątkiem Mezquity w Kordobie). 

Ile w tym prawdy, a ile świetnej reklamy i samonapędzającej się machiny biznesowej? Zapewne odpowiedź będzie zależała od indywidualnych preferencji każdego turysty. Na mnie Oia zrobiła duże wrażenie, pod wieloma względami zachwyciła i skłoniła do nadużywania aparatu fotograficznego. Jednak nie mam poczucia, że to doskonałość, najpiękniejsze miejsce, jakie zobaczyłam/zobaczę w życiu. Zwłaszcza że przeżycia psują w dużej mierze tłumy przyjezdnych. Podobno i tak jest ich mniej niż przed pandemią… Jeśli tak, to zwiedzanie Oii kilka lat temu musiało być doświadczeniem w stylu barkerowskich Cenobitów.

Wiele osób odwiedza tę miejscowość tylko na jeden dzień, by „zaliczyć” osławiony zachód słońca. Wbrew pozorom nie jest to tylko i wyłącznie objaw fastfoodowej turystyki. Oia jest po prostu bardzo droga. Ceny noclegów potrafią być horrendalne, ceny w restauracjach także mogą uderzyć po kieszeni. Ja zatrzymałam się tam na jedną noc, która kosztowała ponad dwa razy więcej niż doba w Perissie, a wybrałam jedną z najtańszych dostępnych opcji.

Dzień pierwszy (w właściwie pół) zaczęłam od zwyczajnego zwiedzania białego miasteczka. Nie jest duże, aczkolwiek położenie na zboczu kaldery zmusza do częstego poruszania się w górę lub w dół.

Słynna księgarnia, uważana za jedną z najpiękniejszych na świecie. Niestety zamknięta...

 Oczywiście i tutaj zdarzają się miejsca nie całkiem reprezentacyjne:


   Obszar wędrówki jest jednak dość ograniczony. Duża część przejść została zamknięta dla turystów. Osobiście mam co do tego mieszane uczucia. Z jednej strony przyjezdni potrafią wejść wszędzie, a należy pamiętać, że ze względu na schodkowy typ zabudowy wiele powierzchni to nie tylko podłogi, ale i dachy budynków położonych „piętro niżej”. Z drugiej – grodzenie terenu w Oii wydaje się trochę zbyt szerokie. Zdarza się, że furtka zamyka dostęp do uliczki czy schodów, z domem znajdującym się w odległości kilkunastu metrów. Nie wiadomo, czy uliczka naprawdę jest prywatna, czy też to inicjatywa mieszkańców posesji.

Oia to także kościoły, których jest ponoć aż 79. Jednak, jak wspominałam w poprzednim wpisie, wiele z nich to malutkie świątynie, które wyróżniają się tylko charakterystycznym zestawem dzwonów lub krzyżem. Niektóre mają również słynne błękitne kopuły, ale wcale nie jest to norma.

Fotogeniczność miasteczka ma też dość zabawną, a niekiedy irytującą stronę: zalew infuencerów i ludzi żyjących z publikowania zdjęć. Dla zwykłego przechodnia może to wyglądać kuriozalnie. Co jakiś czas natykamy się na sesję ślubną, zaś część turystów nosi stroje zdecydowanie mało turystyczne. Kobiety w efektownych, powłóczystych sukniach i pełnym makijażu, opaleni mężczyźni w częściowo rozpiętych białych koszulach… Znak czasów.

Są też bardziej problematyczne aspekty. Dla ładnego zdjęcia influencerzy potrafią nie tylko wejść na cudzy teren, ale i głupio ryzykować. Dziewczyna ze zdjęcia poniżej pozowała na niezabezpieczonym kawałku muru przy wietrze osiągającym 40 km/h (sprawdziłam z ciekawości). Może nie jest to huragan Katrina, ale wystarczy, by porządnie człowiekiem zachwiać. Ciekawe, na ile „lajków” wyceniła swoje życie?

--------------------------------------------------------------------------

Zachód słońca w Oia jest ponoć jednym z najpiękniejszych na świecie. Cóż, bazując na własnych doświadczeniach napisałabym nie że „jest”, ale że „może być”, przy czym nie ma gwarancji, że trafimy na ten wyjątkowy. Paradoksalnie w paradę wchodzi piękna grecka pogoda, bo przy bezchmurnym niebie i stabilnej temperaturze nie ma co liczyć na cudowny spektakl świateł i barw. Tak było w moim przypadku – zachód piękny, ale nie wyjątkowy. 

Na uwagę zasługuje natomiast to, co dzieje się wokół. Wydarzenie przyciąga tłumy turystów, którzy okupują wszystkie punkty widokowe. Na tych najbardziej atrakcyjnych gromadzą się już na kilka godzin wcześniej!

Sam zachód słońca witany jest oklaskami. A potem fala ludzi rusza z powrotem, choć Oia jeszcze nie zasypia.

 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wszystkie drogi prowadzą do Firy (Santorini cz. 5 - i ostatnia :-)

Z pisaniem o Firze jest pewien problem. Mianowicie pod względem turystycznym to taka większa, mniej skondensowana Oia. Białe domki na zboc...