Preikestolen, Hyvlatonnå, Pulpit Rock, Ambona… czyli bardzo ładna skała ;-)


Nie przepadam za górskimi wędrówkami. Na wysokościach od zawsze miałam kłopoty z ciśnieniem i jakoś nie potrafiłam docenić uroków przyrody. Problem w tym, że mam też nieco… obsesyjną osobowość i jeśli zobaczę / usłyszę / przeczytam o miejscu, które mi się spodoba, to wszelkie obiekcje przegrywają z hukiem. A ja ląduję na różnych ścieżkach i skałach.
Dawno, dawno temu wybrałam się do Norwegii. Trochę zwiedziłam, jednak o wiele więcej musiałam skreślić z listy ze względu na brak czasu i norweskie ceny. Jednym z takich punktów była Preikestolen czyli zawieszona nad Lysefjordem niemal płaska półka skalna. Żałowałam tej decyzji, dlatego też kiedy pojawiły się bardzo tanie loty do Stavanger postanowiłam skorzystać z okazji i wejść na malowniczą Ambonę w ramach weekendowego wypadu.

Niestety miałam pecha jeśli chodzi o pogodę. Praktycznie cały czas albo padało, albo było bardzo wilgotno, a ze względu na napięty harmonogram nie mogłam czekać na korzystniejszą aurę. Dlatego też moja ocena szlaku na Preikestolen nie jest obiektywna. W niektórych miejscach trzeba było dosłownie iść po wodzie, dodatkowych atrakcji dostarczały śliskie skały i mgła. Z drugiej strony widziałam ludzi z dziećmi i psami… a także norweskich emerytów, ale to akurat nic nie znaczy – przeciętny norweski emeryt jest w formie, którą ja chciałabym mieć obecnie.

Podstawowe informacje: Preikestolen ma 604 metry wysokości, trasa od przystanku do celu liczy 3,8 km (i tyle samo na powrót). Szlak ma podobno średni stopień trudności, ale skoro ja nim przeszłam to raczej względny średni. Elementem, który może przeszkadzać niektórym osobom, jest niemal całkowity brak zabezpieczeń, nawet kiedy ścieżka prowadzi nad przepaścią. Chyba tylko w jednym miejscu był kawałek łańcucha. Ale może teraz jest inaczej?

Wyprawę na Pulpit Rock najlepiej rozpocząć w Stavanger – niedużym, ładnym mieście z elementami tradycyjnej norweskiej zabudowy. Najpierw prom, potem autobus i oto jesteśmy na niepozornym parkingu pośrodku niczego.

Początek trasy jest bardzo łagodny i wręcz nudny, jednak dość szybko pojawiają się różne atrakcje. Szlak składa się z kilku dość stromych podejść, przeplatanych fragmentami niemal płaskiego terenu. Etap pierwszy prowadzi przez las.



Później zaczyna się przekładaniec – kawałek pod górę, kawałek po drewnianej kładce, znowu pod górę, znowu po płaskim… Etapy pochyłe przypominają trochę gołoborza. A deszcz pada…





 Ciekawym urozmaiceniem okazały się zalewane wodą schodki.
   Na szczęście to właśnie kawałek z zabezpieczeniami, choć prawdę mówiąc nie wiem, dlaczego akurat ten...

…biorąc pod uwagę, że dalej też było ciekawie.


Do tego pogoda zaczęła lekko szaleć. Deszcz ustał, chwilami pojawiało się słońce, ale dominowała mgła, która tworzyła dość złowieszczy klimat.


W końcu we mgle zamajaczyła Preikestolen.




Cel okazał się wart wysiłku, jednak pogoda nie odpuściła i zmieniała się jak w kalejdoskopie. Trzy poniższe zdjęcia zrobiłam w przeciągu bodajże trzech minut (14:58 – 15:00).


Przyznam, że trochę mnie to zaniepokoiło, więc wyruszyłam w drogę powrotną, z której niewiele pamiętam 😕.
Uwaga techniczna: z jakichś dziwnych powodów ustawiłam w aparacie dodawanie daty. Straszliwie mnie to denerwowało, więc próbowałam ją jakoś zamaskować, z gorszym lub trochę mniej gorszym skutkiem… co widać na zdjęciach.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wszystkie drogi prowadzą do Firy (Santorini cz. 5 - i ostatnia :-)

Z pisaniem o Firze jest pewien problem. Mianowicie pod względem turystycznym to taka większa, mniej skondensowana Oia. Białe domki na zboc...