Wstęp do Santorini


O podróży do Grecji myślałam już od kilku lat, ale zawsze wygrywał jakiś inny kierunek. Mimo to próbowałam zorientować się w temacie, tak na wszelki wypadek. Lubię wyspy, a „Grecja” + „wyspa” nieuchronnie prowadzi do Santorini.  Ta nazwa pojawia się na wszystkich listach „najpiękniejszych”, „najmodniejszych”, „najbardziej wartych uwagi” greckich destynacji. Niestety, króluje też na liście destynacji najdroższych, a widoczne różnice w cenach pojawiają się już przy zakupie biletu lotniczego. Pandemia sporo jednak zmieniła, więc kiedy w zimowo – covidowej depresji przeglądałam oferty lotów i noclegów w różnych częściach świata, znalazłam też bilety na Santorini w dobrym wrześniowym terminie i w bardzo dobrej cenie. Dokonałam zakupu i przez kolejne miesiące wahałam się – jechać czy nie jechać? Zwłaszcza kiedy latem Grecja trafiła do czerwonej strefy WHO. Wszyscy krewni, znajomi i współpracownicy zostali dogłębnie poinformowani o moich rozterkach ;-). Także dzięki ich namowom zdecydowałam się zaryzykować i w połowie września wylądowałam – dosłownie i w przenośni – na hipotetycznej Atlantydzie.

Santoryn w obecnym kształcie jest „dziełem” potężnej erupcji, która zmieniła jedną dużą wyspę w kilka mniejszych. Jak można przeczytać w wiki: „Istniejąca przed ok. 1600 r. p.n.e. jedna wyspa (o nazwie podobno Strongili – „okrągła”) została w wyniku silnego wybuchu wulkanu zatopiona (…), pozostały tylko jej boczne fragmenty stanowiące dzisiaj wyspy.” Widać to wyraźnie w ukształtowaniu terenu: od strony wulkanu wznosi się bardzo stroma, miejscami pionowa kaldera, podczas gdy zewnętrzna część opada ku morzu w naturalny sposób. Ponadto na Therze występuje całkiem sporo górek i skalnych wzniesień, co warto mieć na uwadze wybierając miejsce na kwaterę. Może się okazać, że teoretyczne trzy kilometry to w rzeczywistości dziesięć. Doskonały przykład to dwie nadmorskie miejscowości – Kamari i Perissa. W linii prostej dzielą je jakieś dwa kilometry… oraz masywna góra. Najkrótsza trasa piesza to ponad 5 km z dość męczącą wspinaczką, podczas gdy samochód musi pokonać aż 12 kilometrów! Podobnie z hotelami i pokojami na kalderze. Widok piękny, ale dotarcie do niektórych miejsc z bagażami może być wyzwaniem.

Przykłady "schodkowej" zabudowy od strony kaldery


Wynajęcie samochodu/quada/motoru to na Santorini turystyczna norma. Dlatego też komunikacja publiczna jest dość ograniczona, a przy tym nieco specyficzna. Po pierwsze, wszystkie trasy zaczynają się (lub kończą) w stolicy wyspy Firze. Wymusza to przesiadki, ponieważ nie ma połączenia Kamari – Emporio, trzeba dojechać do Firy i tam złapać autobus do Emporio. Co wydaje się dość absurdalne, biorąc pod uwagę niewielkie rozmiary Santorini. Po drugie, rozkłady jazdy nie obejmują przystanków pośrednich, tzn. podane są godziny wyjazdu z punktu startowego i należy mniej więcej ocenić, kiedy pojazd dotrze do miejsca, w którym czekamy. Po trzecie, większość przystanków pośrednich funkcjonuje „na żądanie”, co sprawia, że czas przejazdu może się znacząco różnić, w zależności od tego, czy „stopów” będzie mniej czy więcej. Dlatego jeśli komuś zależy na dotarciu do celu o ściśle określonej godzinie to powinien uwzględnić porządny margines czasowy. W innym przypadku zostają drogie taksówki lub wynajęte samochody, ponieważ na wyspie nie ma prywatnej komunikacji publicznej typu polskie busy. 

  Teoretycznie w wiele miejsc można dotrzeć pieszo, ale nawet jeśli nie trafi się po drodze żadna góra to nie jest to rekomendowane doświadczenie. Typowych tras trekkingowych znajdziemy zaledwie kilka. Najczęściej droga prowadzi wzdłuż szosy... a właściwie szosą, bo na Santorini coś takiego jak pobocze właściwie nie funkcjonuje. Drogi są zbyt wąskie, dodatkowo tuż przy nich pojawiają się różne elementy utrudniające zejście z trasy - budynki, murki, krzaczory... Krótko pisząc, wędrowanie takim szlakiem jest nie tylko ryzykowne, ale i zwyczajnie nieprzyjemne.

Santorini to także znakomity przykład tego, jak obosieczną bronią może być turystyka. Na wyspie nie funkcjonuje właściwie nic innego, nawet winnice są w dużej mierze nastawione na przyjezdnych. A że mieliśmy kryzys gospodarczy (w Grecji szczególnie dotkliwy) i mamy pandemię to załamanie ekonomiczne widać gołym okiem. Przy czym trzeba podkreślić, że na Santorynie nadal jest wielu zwiedzających. Po prostu nie tak wielu, jak przed covidem. W rezultacie podaż przekracza popyt. Nie wystarcza turystów, by zapełnić restauracje, plaże i kwatery. Poza głównymi atrakcjami jest w miarę pusto, a podobno i w najbardziej obleganych miejscach nie ma takich tłumów, jak dwa lata temu. Są za to zamknięte lokale i porzucone inwestycje.

 

Pierwszego dnia nie trafiłam na kwarantannę, dotarłam na kwaterę,
rozpakowałam się, zrobiłam podstawowe zakupy i wykorzystałam Morze Egejskie w celu, do którego zostało stworzone. 

Było upalnie, choć na szczęście nie duszno. Przez cały pobyt gratulowałam sobie zakupienia wygodnego kapelusza – absolutna konieczność. Grecki wrzesień okazał się odpowiednikiem polskiego lata (w wersji maxi), co gorsza słońce przez kilka godzin świeciło niemal pionowo, więc z cieniem był problem. Poza tym nie ukrywajmy, jakby ktoś chciał nakręcić film o pustynnieniu Ziemi to jesienne Santorini nadaje się do tego idealnie. Zieleń tylko na niezbyt licznych drzewach i w przydomowych ogrodach, gleba wyschnięta na pył, krzewy i trawy w charakterze rudobrązowych badyli… Masakra. Najmilsza chwila podczas lotu powrotnego to ta, kiedy samolot wyszedł z chmur i za oknem pojawiły się wciąż jeszcze zielone polskie lasy.

Następny tydzień to spokojne zwiedzanie Santorini. Nie zrealizowałam w całości pierwotnych planów, ograniczyłam ambicje do kilku miejsc, na których mi szczególnie zależało. Wypadły między innymi stanowiska archeologiczne Akrotiri i starożytna Thera, w obu przypadkach dlatego, że dotarcie tam bez samochodu było nieopłacalne czasowo. Poza tym zależało mi, żeby prawie co dzień znaleźć trochę czasu na morze. Cóż, starość ma swoje prawa ;-) 

A o tym, co jednak udało mi się zobaczyć - w kolejnych wpisach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wszystkie drogi prowadzą do Firy (Santorini cz. 5 - i ostatnia :-)

Z pisaniem o Firze jest pewien problem. Mianowicie pod względem turystycznym to taka większa, mniej skondensowana Oia. Białe domki na zboc...